Od pewności do diagnozy
Na ekranie laptopa wyświetlają się zdjęcia, cała grupa z ciekawością zagląda w ekran. Teraz widać na nim plac zabaw zrobiony ze starego, pomalowanego samochodu. Przytargali go przed osiedlowy blok rodzice, żeby dzieci miały tutaj swój kawałek świata. Na poprzednich zdjęciach widać było ławeczki zbite z desek, mężczyznę grabiącego trawnik, czerwone róże (starannie podwiązane i przycięte) oraz osiedlowe ogródeczki ogrodzone oponami.
Te zdjęcia to efekt spaceru fotograficznego, na który udali się uczestnicy warsztatów zorganizowanych przez Justynę Szymańską i Jagodę Schmidt ze Stowarzyszenia „Pracownia Etnograficzna” im. Witolda Dynowskiego. Uczestnicy, podzieleni na kilkuosobowe grupy, mieli sfotografować to, co – ich zdaniem – można nazwać oddolną inicjatywą.
Warsztaty odbywają się w Kramatorsku, który obecnie jest stolicą obwodu donieckiego znajdującego na wschodzie Ukrainy. W 2014 roku wybuchła tutaj wojna, w wyniku której Kramatorsk, Słowiańsk i inne okoliczne miasta zostały zajęte przez prorosyjskich separatystów i wspierające ich siły zbrojne Federacji Rosyjskiej. Na zajętych terenach separatyści proklamowali samozwańcze „republiki” – „Doniecką Republikę Ludową” i „Ługańską Republikę Ludową”, a potem ich konfederację – „Federacyjną Republikę Noworosji”.
Armii ukraińskiej udało się odbić część tych terenów – w tym Kramatorsk. Większości regionu jednak nadal nie kontrolują władze Ukrainy. Pomiędzy jedną częścią Donbasu a drugą powstała linia rozgraniczenia, będąca jednocześnie linią frontu i taka sytuacja utrzymuje się do dziś, wciąż trwa tam wojna, wybuchają pociski i wciąż giną ludzie. W Kramatorsku od dłuższego czasu jest już spokojnie. Do miejsca, w którym stoją wojska jest stąd ponad sto kilometrów.
– Po tym, jak główne miasta Donbasu zostały oswobodzone z rąk separatystów, zaczęło powstawać na tym terenie wiele inicjatyw społecznych, ruchów oddolnych, tworzonych przez młodych ludzi – opowiada Justyna Szymańska. – Dużo zaczęło się dziać, takie obywatelskie odrodzenie. To mnie zainteresowało. Co tu się dzieje, dlaczego tak się dzieje, co oni chcą stworzyć, jaką mają wizję swojej przyszłości? Zaciekawiona tym wszystkim przyjechałam tutaj, najpierw z badaniami jako doktorantka Instytutu Antropologii i Etnologii Kulturowej.
Po wojnie, w obwodzie donieckim, w którym Justyna prowadziła badania, powstało wiele organizacji, które łączyła podobna idea. Młodzi ludzie chcieli stworzyć miejsca, których – jak sami mówią, nie było. W których nic nie byłoby z góry narzucone – z czym kojarzyły im się domy kultury, tworzone dawniej przez władze sowieckie. Zaczęły powstawać nie tylko sale prób, studia nagraniowe, kursy jazdy na deskorolce, ale też warsztaty dla młodych liderów, szkolenia dla wolontariuszy.
Założyciele tych organizacji chcieli, żeby młodzież nie była bierna, nie wyjeżdżała do Kijowa czy Charkowa, żeby te miasta ożyły, żeby Donbas się zmienił. Bo miasta Donbasu powstawały dawniej wokół fabryk i wszystko kręciło się wokół nich. Fabryka dawała pracę, organizowała czas wolny, kolonie dla dzieci oraz wybory miss i mistera. To blokowało inicjatywę. W fabrykach były organizacje dla młodzieży – stowarzyszenia młodych pracowników, ale były one tworzone odgórnie, nie było w nich miejsca na realizację własnych pomysłów.
Młodzi działacze, których spotkała Justyna uważali, że ludzi trzeba odrobinę od fabryki oderwać, że nie można polegać tylko na niej. Początkowo wielu aktywistów inspiracje czerpało od osób, które przyjechały do Donbasu z zachodniej Ukrainy. Dużą pracę wykonała Lwowska Fundacja Edukacyjna, która do Kramatorska przyjechała w 2014 roku z projektem Budujemy Ukrainę Razem. W jego ramach wolontariusze z całej Ukrainy odbudowywali domy zniszczone podczas ostrzałów, zaangażowali wiele osób miejscowych. Młodzi ludzie zobaczyli, że przyjeżdżają ludzie z zachodniej Ukrainy i pomyśleli: „Dlaczego my tego nie robimy? Jesteśmy u siebie, my też powinniśmy coś zrobić”.
Drugą grupą inicjatyw były te tworzone przez osoby, które musiały wyjechać z terenów okupowanych. Część z nich działała już w organizacjach pozarządowych – na przykład w Doniecku, w którym po zajęciu go przez separatystów nie było już miejsca na swobody obywatelskie. Aktywiści zakładali organizacje w nowym miejscu, wiążąc swoją przyszłość z ideą pracy na rzecz społeczeństwa; ich inicjatywy wsparli swoją pracą lokalni mieszkańcy.
– Donbas jest dla mnie fascynującym regionem – opowiada Justyna. – Przez ludzi z zachodniej Ukrainy jest wciąż postrzegany jako inny, prorosyjski, nie taki obywatelski, nie taki zachodni, o innych wartościach. Ze świadomości społecznej wypadło to, że pod koniec ZSRR, to właśnie górnicy z Donbasu organizowali ogromne strajki, a w referendum w 1991 roku region opowiedział się za niepodległością Ukrainy. W ostatnich latach przed wojną Donbas oddalał się jednak od reszty kraju, był w głębokim kryzysie, zacementowany został korupcją, układami.
Skąd wzięła się w tym regionie teraz taka aktywność obywatelska? – Myślę, że podczas wojny ludzie zobaczyli coś, czego nie spodziewali się zobaczyć, czołgi, wybuchające pociski, burzone domy, ludzi ginących na ulicach – tłumaczy Justyna. – Oni myśleli, że nigdy nie zobaczą wojny, a już na pewno nie Ukrainy z Rosją. To był szok. Ten szok sprawił, że zaczęli myśleć, co można zrobić, żeby zapobiec temu w przyszłości. Ci młodzi aktywiści myślą, że jeżeli wzbudzi się w mieszkańcach Donbasu aktywność i przywiązanie do tego, co mają, to będą bardziej zdecydowanie tego bronić, gdy przyjdzie na to czas. Bo kiedy przyszła wojna, część ludzi pozostała obojętna, część myślała, że zmiana będzie dobra, nie czuła, że jest o co walczyć, bo to państwo ukraińskie trochę ich zawiodło.
Ludzie czuli, że rząd w Kijowie o nich zapomina, nie interesuje się tym regionem. Po Majdanie można było różnie rozgrywać te nastroje. Propaganda rosyjska bardzo aktywnie działała i działa nadal, twierdząc, że wojna to spontaniczny sprzeciw mieszkańców Donbasu. Kampaniami propagandowymi Rosji udało się spolaryzować i podzielić mieszkańców regionu. Dzięki sianiu chaosu i dezinformacji prowadzenie działań wojennych było łatwiejsze, a część osób faktycznie poparła separatystów. Młodzi aktywiści wierzą, że jeżeli ich sąsiedzi poczują się bardziej u siebie, to będą bardziej odporni na działania propagandowe, tak aby prowadząca do wojny manipulacja już się nie wydarzyła. Ale budowanie społeczeństwa obywatelskiego, takich postaw patriotycznych, nie jest proste w regionie, który ma bardzo różne tradycje i skomplikowaną historię.
Kontestować to, co się wie
W czasie podróży do Donbasu Justyna poznała wielu ciekawych ludzi, towarzyszyła im, kiedy realizowali swoje projekty. Pomyślała, że może jakoś ich wesprzeć i w 2019 roku razem ze Stowarzyszeniem „Pracownia Etnograficzna” napisała wniosek do programu RITA. Pomysł na projekt wziął się z doświadczeń Stowarzyszenia, zrzeszającego antropolożki i etnografki, z którym Justyna współpracowała. Stowarzyszenie od dawna prowadziło w Polsce badania i diagnozy lokalne dla różnych instytucji, między innymi dla domów kultury.
Dziewczyny pomyślały, że tym doświadczeniem mogą się podzielić. Partnerami w projekcie zostały organizacje z Kramatorska, Słowiańska, Bachmutu i Drużkiwki – Wilna Chata, Tepłycia, Stowarzyszenie Odrodzenie i Rozwój oraz Nowa Drużkiwka.
– Te donbaskie organizacje miały wiele pomysłów, ale wiele rzeczy robiły na wyczucie – tłumaczy Justyna. – Na początku takiej pracy, kiedy jest się młodym, chce się wprowadzić duże zmiany, łatwo jest zapomnieć zapytać ludzi, czego chcą, jakie mają potrzeby, sprawdzić, jakie mają zasoby.
– W etnologii, tak jak w diagnozie lokalnej, chodzi o kontestowanie tego, co się wie – dodaje Jagoda Schmidt, współrealizatorka projektu. – Bo wszystko może być inaczej niż myślimy. Być może osoby starsze nie uczestniczą w sprawach lokalnych wcale nie ze względu na brak sprawności, ale przez to, że na przykład nie czują, że ich wiedza jest coś warta. Może kogoś innego przed aktywnością lokalną powstrzymuje nie nadmiar zajęć, tylko rozkład autobusu, bo wieczorem nie mają czym wrócić do domu. Diagnoza lokalna polega na zadaniu odpowiednich pytań w odpowiedni sposób.
W ramach projektu Justyna i Jagoda przeprowadziły warsztaty dla organizacji z czterech miast regionu. Podczas nich razem z uczestniczkami i uczestnikami przeszły przez wszystkie etapy diagnozy. Razem planowali, co chcieliby zbadać, jak określić pytania badawcze, jaką metodę dobrać – czy warto zrobić ankiety, czy wywiady, i czy indywidualne, czy grupowe. Potem organizacje przeprowadzały swoje diagnozy, a następnie dzieliły się doświadczeniami. Na koniec projektu powstała publikacja Jak działać lokalnie, zawierająca przykłady realnie przeprowadzonych diagnoz.
Jakie tematy wybierali młodzi aktywiści? Na przykład miejskie podwórka – chcieli sprawdzić, dlaczego wiele z nich w ogóle nie jest zagospodarowanych, dlaczego ludzie nie zajmują się swoim najbliższym otoczeniem. – Zastanawialiśmy się, jak to sprawdzić – opowiada Justyna. – Czy jest tak, bo ludzie mają złe doświadczenia, czy może po prostu spędzają czas w innym miejscu. Potem myśleliśmy nad tym, która z metod badawczych jest do tego najlepsza – jak na przykład mógłby wyglądać wywiad grupowy, czy mogłyby wziąć w nim udział osoby z jednego podwórka. Po przeprowadzeniu diagnozy okazało się, że w dużym stopniu wina leży po stronie administracji, która czasami niszczy to, co mieszkańcy stworzą i podejmuje decyzje ponad głowami ludzi.
Grupa z Kramatorska sprawdzała, dlaczego młodzież nie dba o mienie wspólne, o czystość w mieście, o przystanki. Wspólnie doszła do tego, że młodzi ludzie czują, że to nie należy do nich, że nie myślą o mieście, jak o czymś własnym, że nie ma tu dla nich nic atrakcyjnego.
Nie wszystkim poszło tak dobrze, jak sobie zaplanowali. Na przykład grupie, która chciała sprawdzić, dlaczego studenci mało włączają się w działania społeczne, próbując zrobić badanie w akademiku. Studenci pełniący funkcję stróżów porządku przeszli po piętrach waląc w drzwi i każąc wszystkim za pięć minut stawić się na badanie obowiązkowo. Jak łatwo się domyśleć, nic z tego nie wyszło. Dziewczyny ze Stowarzyszenia tłumaczyły, że czasami trzeba zmienić coś w trakcie badania, nie załamywać się, tylko przemyśleć metodę jeszcze raz, zrobić coś inaczej.
Odpowiadać na prawdziwe potrzeby
– Najbardziej podobały mi się zajęcia praktyczne, w terenie – opowiada Anna Awdijanc z Tepłyci ze Słowiańska. – Uczyliśmy się teorii i zaraz potem wypróbowywaliśmy ją w praktyce. Chodziliśmy do szkół, przeprowadzaliśmy ankiety i wywiady, prezentując przy okazji działania naszego Centrum Młodzieżowego. Mogliśmy opowiedzieć o tym, co robimy, ale też zbadać to, czym oni są zainteresowani, żeby mogli wnieść nowe rzeczy do naszego miejsca. Przyciągnęliśmy do naszej organizacji nowe osoby. Teraz uczymy robienia diagnoz inne organizacje.
W regionie donieckim w każdym mieście są centra młodzieżowe, chcemy, żeby aktywiści z tych organizacji także lepiej poznali swoją grupę docelową, umieli dotrzeć do jej potrzeb, planowali działania w odpowiedzi na nie, a nie tylko intuicyjnie.
– Podczas warsztatów zaskoczyło mnie to, jak nieoczywiste mogą być odpowiedzi na niektóre pytania badawcze – opowiada Jagoda. – Kiedy na przykład w trakcie diagnozy problemów wspólnot mieszkaniowych okazało się, że nie da się ocieplić budynków, bo ludzie z zarządów po prostu boją się kredytów, bez których trudno jest to zrobić, okazało się, że oni nie znają, nie rozumieją produktów bankowych. Zrozumiałam też, jak bardzo te organizacje muszą lawirować i kombinować, jak wiele wysiłku trzeba włożyć w Ukrainie w wymyślenie tego, z kim i jak współpracować, jak coś załatwić. Że to jest znacznie trudniejsze niż w Polsce.
– Ważną częścią działań naszego Stowarzyszenia są działania na rzecz ekologii – dopowiada Jekaterina Gołowkіna ze Stowarzyszenia Odrodzenie i Rozwój. – W Donbasie ekologia to nie jest łatwy temat. Część ludzi myśli, że to jest temat dla Europy Zachodniej, która nie ma żadnych innych problemów, nie dla Donbasu, w którym są inne, ważniejsze. Ludzie myślą też, że działania ekologiczne są trudne, prawie niemożliwe. Podczas warsztatów chcieliśmy sprawdzić, co utrudnia wspólnotom dostosowanie budynków do tego, aby były bardziej ekologiczne, ale także ekonomiczne pod względem oszczędzania energii.
Kiedy zaczynaliśmy, wydawało się nam, że musimy po prostu napisać granty na zaadaptowanie budynków. Badania pokazały, że lepszym pomysłem jest nauczenie mieszkańców, jak to robić. Że lepiej jest przekazywać wiedzę, pomóc im znaleźć informacje, bo oni sami chcą i mogą te pieniądze pozyskiwać.
– To, co przede wszystkim udało nam się osiągnąć, to to, że uczestnicy zobaczyli, że to działa – mówi Justyna. – Że warto te diagnozy robić, że dobrze jest się czasami przyznać do tego, że się czegoś nie wie. To jest podstawa pracy lokalnej.
Bardzo łatwo wpaść w taki schemat myślenia, że jesteśmy stąd, wiemy, jakie problemy mają wszyscy naokoło i dlatego zrobimy właśnie takie, a nie inne projekty. A może wcale nie jest tak, jak my myślimy?
Już samo uzmysłowienie sobie, że ludzie mogą zupełnie inaczej nas postrzegać – jako działaczy, jako aktywistów, jako te osoby, które proponują im rożne rozwiązania, to jest naprawdę wielki sukces.
Tekst: Małgorzata Łojkowska
Zdjęcia: Justyna Szymańska, Mykoła Dorochow
Projekt „Jak działać lokalnie? Szkolenie dla działaczy sektora pozarządowego”, realizowany przez Stowarzyszenie „Pracownia Etnograficzna” im. Witolda Dynowskiego otrzymał dofinansowanie w ramach programu RITA w 2019 roku.